
Kolarstwo w najlepszym wydaniu
Poskładałeś rower. W końcu wywaliłeś na niego miliony monet i doprowadziłeś do porządku. Zamarzył Ci się nowy lakier i customowa grafika, napęd w końcu chodzi tak, jak powinien, nic już irytująco nie chrupcy przy depnięciu pod górę, a stery nie dają akustycznych oznak bycia w rozsypce. Wbijasz się w nowe ciuchy i buty, (wszak zawsze marzyłeś o komplecie własnego projektu), ustawiasz się na niedzielną rundę i zaczyna się.
Trasa wymyślona dzień wcześniej przy wieczornym piwie po 6 godzinach spędzonych przy serwisie innego roweru. Cel: jechać gdzie oczy poniosą, a najlepiej jak poniosą na nowe drogi. Wszystko, byle nie wpaść w syndrom “niedzielnej rudny”. Wystarczy mi, że w tygodniu jeżdżę cały czas tam i z powrotem, weekend musi być pod znakiem #exploremore.
Lekko “mało precyzyjne” ustawianie się w miejscu spotkania, w końcu punktualnie o 11:11 4-osobowy peleton zmontowany, można jechać.
Mimo że już zrobiłem jedną dłuższą trasę 2 tygodnie wcześniej, więc nie jest to pierwsza jazda, rower szosowy daje to, za czym tęskniłem całą zimę. To specyficzne uczucie, kiedy deptasz w pedały, a rower nieomal “wyjeżdża spod dupy”, Rzecz tym bardziej do docenienia, po spędzeniu poprzednich miesięcy jeżdżąc na rowerach trwałych, lecz delikatnie mówiąc lekko topornych. Jak to się mawia, wyczekane lepiej smakuje.
Trasa zahacza o parę górek, noga jednak swędzi, aby się upalić na podjeździe. Pierwsza solidna górka, ponoć 11% sztywnego podjazdu, natomiast noga kręci się lekko, w mięśniach delikatne, przyjemne pieczenie. Jest lepiej, niż się spodziewałem. Pulsu, prędkości, kadencji, mocy nie znam. Jaram się za to lekkością, z jaką rower pnie się w górę, jak każdy obrót korby w pełni przekłada się na kolejne metry w górę.
Dalsza część trasy to typowa Jura, wąskie, asfaltowe drogi wijące się pomiędzy polami na pagórkach. Ruch bliski zeru, asfalt gładki, nad nami bezchmurne niebo i lekki północno-zachodni wiatr. Może to też dzięki tej idealnej pogodzie, jestem tak naładowany energią do jazdy.
Obowiązkowy punkt programu to przerwa na kawkę. W kolarstwie wiele rzeczy jest ważnych, a w ścisłej czołówce na pewno znajduje się mała czarna. Do kawy natomiast obowiązkowo ciastko i lody, trzeba zadbać o dietę sportowca. Sam rynek w Olkuszu w wiosennej odsłonie był miłym widokiem, pełno ogródków z piwem i lodami, sporo ludzi. Miła odmiana od niemal wymarłego miejsca jeszcze miesiąc temu.
Niemal cała niedziela spędzona na rowerze. Po powrocie do domu endorfiny trzymają jeszcze ładnych parę godzin, strava obwieszcza, że po drodze nawinęły się KOMy i PR, a ja nadal najbardziej jaram się tym, że rower w końcu dobrze jeździ.