Lysebotn

Droga ta znajduje się bezsprzecznie w ścisłej czołówce najpiękniejszych kawałków asfaltu, po których dane mi było się poruszać. Położona jest w południowej części Norwegii, nieopodal Stavanger, a swoją nazwę zawdzięcza małej wiosce Lysebotn. W owej wiosce, poza kilkoma domami, restauracją, polem namiotowym i trwającą budową ogromnej elektrowni szczytowo-pompowej we wnętrzu jednej z gór, nie ma nic. Jest za to niesamowita droga. Poprowadzona po niemal pionowej ścianie malowniczego Lysefiordu, wiedzie poprzez 27 serpentyn, począwszy od brzegu fjordu, ku schronisku Øygardstøl znajdującemu się 640 metrów powyżej. Szaleństwa temu podjazdowi dodaje fakt, że mniej więcej w 1/3 podjazdu, z braku możliwości poprowadzenia serpentyny po zboczu, norwescy inżynierowi musieli pomyśleć: „Lars, chodź, machnijmy serpentynę w tunelu!” No więc machnęli 1100 m tunel z 180-stopniowym zakrętem w jego połowie. Kto bogatemu zabroni. Robi on szczególne wrażenie na zjeździe, kiedy w relatywnie słabo oświetlonym tunelu, wyglądającym jakby został „wydrążony łyżeczkami po herbacie”, rower momentalnie rozpędza się na 9% spadzie, co sprawia bardzo dziwne wrażenie, nie mając żadnego punktu odniesienia. Robi się jeszcze dziwniej, kiedy do głowy powraca informacja, że za chwilę czeka nas ostry zakręt, a my lecimy po mokrym asfalcie w środku ciemnego tunelu.

Trasa ta ma też niebywałą zaletę, mianowicie niemal zerowy ruch, generowany jedynie kilka razy w ciągu dnia po przybyciu do portu promu samochodowego ze Stavanger. W drugą stronę prowadzi ona do Sirdal, lecz jest to ponad 100 km przez dosłowny środek nigdzie. Krajobraz ram składa się z obłych, startych przez lodowiec granitowych skał, nielicznych kępek trawy i porostów, śniegu oraz owiec. Kiedy jechaliśmy tam pierwszy raz samochodem w wybitnie norweskiej pogodzie (to stwierdzenie należy rozumieć jako 8ºC i deszcz padający poziomo) pierwsze skojarzenie brzmiało, że to wygląda tak, jakby „wyasfaltować drogę przez Dolinę Pięciu Stawów”.
O ile moja trasa była relatywnie krótka, bo będąc tam, tego dnia priorytetem był treking i zdjęcie na Kjeragbolten, to mając do dyspozycji cały dzień można trasę wydłużyć o ową drogę przez środek nigdzie. Optymalnym scenariuszem byłoby wystartować z okolic Stavanger, objechać fiord górami, aby na sam koniec zjechać tą drogą (w wersji dla masochistów i pasjonatów wyjechać ponownie, aby jeszcze raz zjechać) i załapać się na prom z powrotem do Stavanger. Tutaj sugeruje bookować bilety z wyprzedzeniem, gdyż pływające tam jednostki są bardzo „kameralne” i sam utknąłem tam dzień dłużej niż planowałem, przez właśnie brak biletów.
Oczywiście będąc tam należy się niestety liczyć z ową pogodą, ale to niestety nieodłączny element Norwegii, dlatego elastyczność czasowa pozwalająca przeczekać załamanie pogody jest bardzo wskazana.
Zjeżdżając ową droga, miałem ze sobą zamocowaną na kierownicy kamerkę Xiaomi, tam więc na poniższym filmie możecie podziwiać cały zjazd, aż do stóp fiordu.

 

ści